Czyli jak to firma (a właściwie jedna osoba w postaci mendedżera) postanowiła uciąć zbyt dobry zarobek. Otóż od dzisiaj sprzedaję inne produkty, a których wiem tyle, co sobie sama poszukam. Zero szkolenia, zero informacji wcześniej, baza klientów od czapy, czyli kto popadnie. Dzwonię i sama muszę wyczuć z czym dzwonię, bo nie wiem i nikt mi nie powie. Sama mam po jednym "dzień dobry" poznać, czy tej pani Domową, czy temu panu DSL. Limit jest ustalony na jedną umowę dzienną, za każdą 10 zł. Tą dzisięciozłotówką mogłabym się podetrzeć, gdyby jeszcze dało radę to zrobić. Nikt nie chce tak przy pierwszej rozmowie wiązać się na dwa lata umową, o której tyle wiedzą, co ja im powiem. Jeżeli powiem, bo po słowach "stacjonarny" klienci mówią zazwyczaj "nie, nie, nie, ja dziękuję". Bo już mają, albo już nie mają (i mieć nie chcą, bo właśnie zrezygnowali).
Więc miast premii, która podwajała moje dochody, dostanę... nic. Czyli w marcu pensja będzie przynajmniej o połowę niższa. I o tym dowiaduję się z dnia na dzień. I to chyba jest bardziej bezczelne niż policzek w twarz, bo daje wrażenie, jak małą mróweczką jestem. Mróweczką, której ot tak mówi się "Zapieprzasz za połowę tego co teraz. Nał!".
O tym, jak rewelacyjna jest oferta, którą sprzedaję, świadczy fakt, że dzisiaj 10 osób pracujących nad nowym projektem podpisało... 1 umowę (słownie: jedną). 10 osób, każda mogłaby jakieś 8 aneksów wysłać, co daje 80 aneksów w plecy. Dla jednej umowy.
Ogólnie: chce się rzygać. Co jakiś czas staram się pogodzić z tą pracą, bo wiem, że trudno lepiej płatną znaleźć, bo socjal, bo ludzie, bo jednak nie jest tak źle. I z równą regularnością firma daje mi w twarz. Tym razem jeden człowiek, który coś sobie wymyślił, a jak on wymyśla, to już trzeba od razu wprowadzić. Człowiek, który pewnie sam nie wyobraża sobie przeżyć nawet za połowę swojej pensji, nie mówiąc o pensji konsultanta. Może powinnam wysłać mu swoje rachunki za marzec i kwiecień? Bo biorąc pod uwagę wszystkie stałe opłaty, wychodzi na to, że nie tylko nie będę miała na benzynę, ale nawet na chleb, fajki. Na migawkę mi wystarczy. Tylko jedno się nasuwa: oby Cię głupi chuju pokręciła podagra i myszy zjadły twoje oszczędności, bo brzydszy już być nie możesz.


This entry was posted on 21:07 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. You can leave a response, or trackback from your own site.

4 komentarze:

    Szprota pisze...

    Wiem, że to kiepski dowcip, ale mogło być gorzej, mogło padać.
    Co do meritum: najgorsze jest to, że na tę główkę od plemnika nie ma bata, nie ma kogoś, kto by odnalazł w fałdach tłuszczu jego czoło i w nie zapukał, pytając grzecznie, czy cokolwiek zastał.

  1. ... on 3 grudnia 2008 21:05  
  2. kotbert pisze...

    Tzn. że co - nie można się udać do jakiegoś jego zwierzchnika i naskarżyć?

  3. ... on 4 grudnia 2008 11:19  
  4. Szprota pisze...

    No nie bardzo.

  5. ... on 4 grudnia 2008 18:22  
  6. Unknown pisze...

    Hłe, hłe, hłe - to jest prawdziwe TWA, także wyżej dupy nie podskoczysz. Tym bardziej, że to nie jest mój bezpośredni przełożony, tylko przełożony wyższego szczebla. Takim co to na imprezie zachowuje się jak zwierzę, a w pracy gra meniedżiera wielkiego. Takim co to w przypadku przekazywania złych informacji wyręcza się swoimi podwładnymi, nigdy na nas złego słowa nie powie, ale jak trzeba pochwalić to pierwszy wali w te pędy, że on zawsze wiedział, wierzył, i w ogóle. Nawet teraz nie wiem, co to ma oznaczać dla nas, wybranych do "testów" - możliwe że jak nie spełnimy normy 1 umowy dziennie, to będzie to dla niego argument żeby nas zwolnić.

  7. ... on 4 grudnia 2008 19:47